Na światowy dzień walki z depresją, ten który był w lutym, a mamy sierpień
Jak zaczynałam pisać ten tekst, "obchodziliśmy" właśnie Międzynarodowy dzień walki z depresją.
Mam cichą nadzieję, że lutowe posty na Insta i Facebooku, a także liczne artykuły w prasie nie były wysiłkiem na marne i gdzieś tam ktoś w chorobie uznał, że może warto poszukać specjalistycznej pomocy, zamiast wzdrygać się na słowo "psychiatra". Albo ktoś inny dowiedział się jak wesprzeć swoich bliskich borykających się z depresją.
Zanim powiem cokolwiek innego, warto spojrzeć na statystyki o depresji
Bo skala jest ogromna. WHO szacuje, że na tę chorobę choruje około 350 milionów ludzi na świecie. Wiecie, 350.000.000. Co więcej, przewiduje się, że już niedługo depresja będzie najczęściej diagnozowaną jednostką chorobową na świecie. W Polsce? W materiałach z Dnia walki z depresją (a przeczytałam ich sporo) najczęściej pojawiała się informacja, że w Polsce mówimy o liczbie 1,5 miliona lub 4 miliony (ok, była też informacja o 8 milionach... Więc rozstrzał jest potężny). Dla mnie to mało ważne - ważniejsze jest to, że z depresji leczy się ułamek tej ilości.
Chorowanie to nie wstyd. Depresja to nie wstyd
Szczerze mówiąc, wciąż nie ogarniam dlaczego depresja jest powodem do wstydu dla wielu osób. Ja sama, kiedy próbowałam z kimś pogadać o możliwości terapii, spotkałam się z gwałtowną reakcją zaczynającą się do słów "myślisz, że ześwirowałem?!?". No nie myślę tak. Nie myślę też, że ja jestem świrem, mimo że od wielu już lat borykam się z tą chorobą. Myślę, że mój przypadek może być dowodem, jak fajnie może iść leczenie. W moim przypadku farmakologiczne i w postaci terapii.
Jestem też przykładem tej bezwstydnicy, która kończy spotkanie słowami "sorry, muszę lecieć, za pół godziny mam psychologa", albo nie robi planów na piątek, bo jedzie do psychiatry. Oswojenie tych słów jest takie łatwe, zwłaszcza jak już zacznie się terapię! No, dla mnie było też łatwe przed rozpoczęciem terapii, ale jej przebieg utwierdził mnie w tym, że NAPRAWDĘ lekarz psychiatra nie traktuje pacjenta jak świra i można od niego uzyskać pomoc nawet jeśli nie przyniesie się ze sobą dokumentów na samookaleczanie. Że można do niego pójść w garsonce (ok, ja nie mogłabym, ja+garsonka=bardzozłypomysł) i z nikłym uśmiechem opowiedzieć o pustce w sercu i problemach ze spaniem. No wiecie, ja funkcjonowałam dość OK, a największą krzywdą jaką sama sobie zrobiłam było późniejsze niż wcześniejsze podjęcie terapii.
Koniec o mnie - pogadajmy o depresji
Myślę, że dużo złego w kontekście postrzegania depresji robi ten powszechny stereotyp osoby chorej, która zamyka się w ciemnym pokoju i płacze (albo i nie płacze, bo nie ma siły), leży, nie ma energii, nie sprząta, myśli o samobójstwie. Objawów może być sporo:
- Smutek, płaczliwość
- Utrata zainteresowań (nic mnie nie cieszy)
- Zmniejszenie aktywności, apatia
- Zmęczenie, brak energii
- Zmiana apetytu (zmniejszenie lub zwiększenie)
- Zaburzenia snu (problemy z zasypianiem, budzenie się nad ranem, nadmierna senność)
- Niepokój, lęk, lub podniecenie
- Trudności z koncentracją i zapamiętywaniem
- Poczucie bezużyteczności, bezsensu, poczucie winy, niska samoocena
- Napięcie wewnętrzne
- Myśli samobójcze
- Dolegliwości bólowe (głowy, brzucha, w klatce piersiowej, nerwobóle).
(źródło: https://forumprzeciwdepresji.pl/depresja/o-chorobie/objawy-depresji)
I absolutnie nie muszą występować wszystkie razem.
Wśród objawów nie ma obligatoryjnego "wypadnięcia z obiegu społecznego". Wierzcie mi - początki depresji miałam aktywne, spotykałam się z ludźmi, śmiałam, mimo że... Tak ładnie się maskowałam i na to maskowanie szło mnóstwo energii. I szczerze mówiąc, było gorsze niż myślałam, bo kiedyś dobra koleżanka dzisiaj nazywana w duchu przyjaciółką zapytała mnie o ten smutniejszy rys Kasi. Czyli uważny obserwator mógł się jorgnąć (lubię to słowo!), że coś tu jest nie tak.
Mniejsza o to ; ) Ważne, że poszłam się leczyć. Ważne, że miałam przyjaciół, którzy wsparli mnie w podjęciu decyzji o terapii.
Ważne też, że uczę się żyć w gorszych okresach i wiem, co wpływa na pogorszenie mojego samopoczucia. Że reaguję przed dojściem do ściany. Ok, nie zawsze, ale zazwyczaj tak! Nauczyłam się o sobie wielu rzeczy.
Miałam kiedyś "ułagodzić" tekst o depresji - żeby nie był taki mroczny
Nie potrafiłam - bo depresja nie jest łagodna. Fakt, że w jej trakcie wiele osób zyskuje wgląd w siebie nie jest jej zasługą, a zasługą decyzji o podjęciu terapii oraz jej kontynuacji. Nie umiem łagodnie napisać o napadach lęku, o bezsenności i poczuciu beznadziei. Nie umiem łagodnie napisać o bólu całego ciała spowodowanego ciągłym napięciem. Nie umiem ładnie opisać pustej, przemęczonej głowy i czucia dziury w miejscu, gdzie powinno być serce i płuca. Nie umiem opisać stanu, w którym nie idzie się zmobilizować do zrobienia czegokolwiek. Nie umiem opowiedzieć rozpaczy, że rzeczy, które uwielbiałam już nie przynoszą żadnej przyjemności. No nie. Może gdybym była poetką...
Skończyło się na tym, że zakończenie tekstu napisał ktoś inny, a ja się pod nim nie podpisałam.
Prawda - depresja jest chorobą śmiertelną
I właśnie dlatego trzeba być uważnym na jej oznaki u siebie i innych. Moim skromnym zdaniem lepiej "zdiagnozować" u siebie depresję na wyrost i pójść do psychiatry, który skoryguje nasze przypuszczenia, niż ignorować jej uporczywe pukanie do głowy. W tym przypadku kłaniam się polskiej służbie zdrowia i mówię: fuck you temu, kto decyduje jak ją finansować i prowadzić. To dzięki temu na pierwszą wizytę u psychiatry czeka się za długo. Na NFZ oczywiście, innych doświadczeń z psychiatrami nie mam, ale podejrzewam, że prywatnie też trzeba swoje odczekać. W psychiatrii dziecięcej jest jeszcze gorzej.
Za długo jak na leczenie choroby śmiertelnej.
O depresji poudarowej...
...pisałam na blogu już wiele razy... Niestety przy przenoszeniu tekstów na nowy serwer część tekstów "zniknęła". I dupa. Jest za to [ten] tekst o depresji. Podobny do tego, który właśnie czytacie. Opublikowałam go kilka tekstów temu (brawo ja dla sprawdzania, co już poszło na blogu, a co nie), ale to na pewno NIE BYŁO NIEDAWNO. Zgaduję, że w grudniu, kiedy miałam remontowo-życiowy pierdolnik w głowie. Być może nawet rok temu, kto wie|! Zatem piszę o tym samym, ale inaczej. Poprzedniego tekstu i tak nie pamiętasz, nie szkodzi ;)
Tutaj za to pisałam o zaburzeniach lękowych po udarze mózgu. Można sobie wrócić w wolnej chwili. Albo iść dalej!
Powiem wam coś, co mnie zmroziło.
Mam w aptece obok domu panią farmaceutkę, z którą często żartujmy o ilościach leków, jakie wykupuję. Raz przeprosiła mnie i zapytała, czy tam, gdzie się leczę, jest też psychiatra dziecięcy. No niestety - raz, leczę się w Warszawie (a mieszkam w Szczecinie, bo kocham mojego doktora miłością nieromantyczną, ale wielką), dwa - nie mam pojęcia, czy w "mojej" poradni jest też poradnia dziecięca.
Czaicie to? Obcy człowiek, z którym sobie czasem pożartuję, pyta mnie o lekarza. Absolutnie nie mam o to pretensji, nasza relacja jest koleżeńska, a pani nie pytała o nic wrażliwego. Mam pretensje do systemu, że skubany zmusza ludzi, żeby na ślepo szukali lekarza.
Powiem wam też coś przydatnego ;)
Oto przydatne numery telefonów zaufania dla różnych osób w kryzysie psychicznym
Zadzwoniłam na dwa przypadkowe, żeby sprawdzić, czy działają. Działają!
P.S.
Nie było mnie tu długo, również z uwagi na większy "dół", z którym musiałam sobie poradzić. Z związku z tym uważniej zarządzałam swoją enrgią. W tym momencie piszę i jestem zadowolona z tego, że ten tekst skończyłam. Jakikolwiek on by nie był. To znaczy, że jest o wiele lepiej niż było :)
Zapraszam też na swoje insta, gdzie jestem bardziej aktywna niż tutaj - wymaga o wiele mniej czasu, zwłaszcza przy repostowaniu ciekawostek i poważniejszej wiedzy do storisków.
Na lewaczkowym Facebooku jest mniej więcej to samo. To tak piszę, żebyście się nie rozdwajali:D
Możecie też zajrzeć na portal Neuroaktywacja, gdzie w ostatnich miesiącach ukazało się kilka moich felietoników: [tu], [tu] i [tu], a [tu] chłopaki opublikowali wideowywiad ze mną.
P.S.
Naprawdę dobrze tu wrócić. NAPRAWDĘ DOBRZE.
P.S.
Planuję więcej!
Dodaj komentarz!