zależność, o nie!
Udar przychodzi niezapowiedziany i wybiera sobie łupy z najcenniejszych rzeczy, które masz.
Bez wysiłku zabiera zdrowie, głos, sprawność, pracę, aktywność, radość, karier, a nawet życie. Do katalogu można dodać mnóstwo cennych wartości.
Ja uświadomiłam sobie dobitnie stratę pierwszej z nich, kiedy zapytałam się po raz pierwszy mojej pani doktor ile będę w szpitalu i ile się leczy to wszystko. Okazało się, że straciłam całą niezależność, którą z niemałym wysiłkiem budowałam przez wiele miesięcy. Nie chodziło tylko o to, że nagle zaczęto mnie przewijać i że początkowo ciężko mi się jadło bez pomocy, nie chodziło tylko o finanse, ale o całą bytowość i o zależność psychiczną.
Dopóki nie chce ci się jeść, odpychasz od siebie tę myśl, ale potem jesteś głodny, a nie możesz przełknąć szpitalnego i bez pomocy mamusi/tatusia/przyjaciela nic na to nie poradzisz. A kiedy uświadamiasz sobie, że nawet jeśli szybko wyjdziesz ze szpitala, twoja praca wcale nie będzie na ciebie czekać (hip-hip-umowy zlecenie!), wiesz, że bez pomocnej dłoni mamusi rzeczywistość cię przerośnie. Owinięty mięciutkim kokonem z dobrych chęci, przysług, wyręk i dobrych gestów, tracisz powolutku wolę dążenia do niezależności, bo wiesz, że jest ciężko i przez jakiś czas nie będzie łatwiej. I wiesz, że mama chce cię mieć na oku z troski.
I godzisz się na to, bo tygodniami patrzyłeś na ukrywany ból/niepokój mamy, taty, brata, kolejnych przyjaciół i wiesz, że już przysporzyłeś im stresu i wszyscy będą się czuli pewniej, jeśli będziesz się rehabilitował w domu.
Pewnego dnia przeprowadzka z Warszawy do domu rodziców w Szczecinie przestaje być przedmiotem sporu, bez entuzjazmu przyjmujesz jej konieczność. W końcu podejmujesz decyzję o podnajęciu swojego pokoju w Warszawie i powoli wpuszczasz młode pędy w brązową kanapę przed dużym telewizorem, którego i tak nie oglądasz.
W końcu coraz rzadziej snujesz plany wyjazdów, już nie gadasz na okrągło, że w tym roku koniecznie chcesz zobaczyć Północną Jutlandię. I to nie tylko dlatego, że przecież nie do końca czujesz się na siłach podjąć na nowo życie w pełnym wymiarze, ale też dlatego, że się na nowo uzależniłeś.
I tylko twoja ciężka praca, rehabilitacja i codzienne układanie tego wszystkiego w głowie na nowo, może pomóc w zdobyciu na nowo niezależności.
To wszystko jest bardzo ciężkie, ale w sytuacji,w której nie panujesz ani nad ręką, ani nad mdłościami, ani nad swoim życiem, im szybciej się pogodzisz z tym, że (miejmy nadzieję) czasowo straciłeś swoją autonomię, będzie ci łatwiej.
Tutaj trzeba zrozumieć przede wszystkim, że to nie wstyd - dopadła cię straszna choroba i nie ma wstydu w tym, że to mama albo partner zaniosą jakiś druczek do ZUSu. Czułam się winna tego, że wszyscy, nie dość, że się o mnie martwią, to jeszcze załatwiają wszystkie - bez wyjątku - moje sprawy. W końcu przyjaciółki jakoś mnie ustawiły odpowiednio i nie mam koszmarnego poczucia winy. Zdaję sobie sprawę, że to nie jest uniwersalne doświadczenie, że piszę z perspektywy 26-latki, ale wiem, że większość udarowców potrzebuje przynajmniej przez jakiś czas pomocy i opieki, co może łączyć się z poczuciem winy czy utraty niezależności.
Rozumiem i chorych, i opiekunów. Wiem, że ten wpis wygląda strasznie negatywnie, ale chcę podkreślić, że nie czuję się osaczona ani nic - mamo, tato, nie martwcie się! Po prostu tak musiało być, wiecie jaka jestem i nie mogłam się inaczej czuć. Już jest ok, a jak znowu wam z gniazda wyfrunę, to łezki będą nam kapać z nosów.
PS spójrzcie na szpitalną izbę przyjęć. mało kto tam siedzi sam. taka jest chyba natura rzeczy. jak się psujemy, inni po prostu pomagają nam się poskładać do kupy.
Dodaj komentarz!
;)
Odpowiedz
Powiedzenia: "...powaliło mnie to z nóg...", czy "...chyba serce mi pęknie..." to nie metafora, tylko nazwanie fizycznej, konkretnej dolegliwości wywołanej zaistniałą sytuacją. Niestety, wstyd się przyznać, były u mnie takie objawy. Wszystko to mija niebawem, kiedy "zapala się światełko w tunelu".... itd. Zawracanie d..., przepraszam - gitary , nie wynika chyba z chęci narzucania swojej pomocy niesprawnemu w tym momencie dziecku, wyręczania go w podstawowych czynnościach, niemożliwych do wykonania samodzielnie (ponieważ w szpitalu jest profesjonalna pomoc), ale najprawdopodobniej z własnej, egoistycznej potrzeby pomocy, wynikającej z bezradności, bezsilności, niemocy, z chęci pewności, że zrobiłem wszystko, że nic nie przegapiłem, aby najbardziej kochana dziewczynka (26 lat) jak najszybciej WRÓCIŁA do normalnego życia i WYJECHAŁA znów z rodzinnego domu, i abym mógł znowu tęsknić, ukradkiem ronić łzę z tęsknoty za długo niewidzianym i nie przytulanym dzieckiem. Nie wspominam tu o kołaczących się w głowie refleksjach o przemijaniu, znaczeniu szczęścia, dobrobytu... Niech moja malutka Kasia dojdzie do siebie i spieprza z domu do swojego życia i będzie SZCZĘŚLIWA. Mówię to Z TROSKI O SIEBIE JAKO EGOCENTRYK I EGOISTA!!! (i z miłości - oczywiście).
Odpowiedz
kolejna super dobra notka, wszystko co tu napisałaś jest mega ważne i trzeba tę wiedzę upowszechniać jak tylko się da! Jesteś idealnym przykładem na to, że bardzo szybkie działanie może mega dużo zdziałać :) To w sumie z grubsza opisałaś, ale jeszcze mogę dodać od siebie, że jeśli nawet nie ma się dostępu do dokumentacji medycznej delikwentki, to można na szybko zajrzeć np do jej szuflady i wziąć ze sobą do szpitala wszystkie leki, jakie się tam znajdzie i pokazać lekarzom. Pytają dosłownie o wszystko, nawet rutinoscorbin ;) No i pamiętać, kiedy pacjentka ostatnio piła alkohol i w jakiej ilości (ale tu mnie akurat zaskoczyłaś lampką wina u Andrzeja :P)
Odpowiedz
Ja już dawno przekonałam się o nieskutecznosci 112, gdzie się po prostu nie mogłam dodzwonić, 999 przyjęło zgłoszenie w ciągu 2 min:)
Odpowiedz
"Udar przychodzi niezapowiedziany i wybiera sobie łupy z najcenniejszych rzeczy, które masz." Pięknie powiedziane, w samo sedno. Zdrowiej Kasiu.
Odpowiedz