O słowie "przynajmniej"
Słowo „przynajmniej” jest obecnie jednym z tych, które potrafią mnie rozjuszyć.
Użyte, oczywiście, w odpowiednim kontekście.
Oto kilka przykładów:
- przynajmniej żyjesz
- przynajmniej nie masz raka
- przynajmniej mówisz
- przynajmniej chodzisz
- przynajmniej możesz pisać
- przynajmniej masz za co żyć
- przynajmniej masz rentę
Bo – jakoś tak czuję – kiedy boli, to nie jest tak, że fakt, że mogło być gorzej, pociesza.
Intencje zazwyczaj dobre, wykonanie nie takie. No nie wiem.
Nie uważam się za najchorszą osobę na świecie, absolutnie nie! Nawet ta moja niewidzialna niepełnosprawność czasem w ogóle nie daje się we znaki, w innych przypadkach strasznie ją przeklinam.
Problem w tym, że
słowo przynajmniej oznacza, że twój problem został z góry zbagatelizowany,
a do tego jesteś obiektem "głebokiej" analizy porównawczej.
Po pierwsze - nie chcę, żeby moje problemy były postrzegane jako nieproblemy, po drugie - mam co mam. Mam w życiu dobre rzeczy, mam paskudne. Nie doświadczyłam innych, te całkowicie wpisują się w moje doświadczenie lub nie są aktualne. Porównuję je ze swoim doświadczeniem, boli mnie tak samo. Nikt z nas nie uczesniczyłby na serio w dialogu
- mój pies jest starutki i chory, być może będzie trzeba go uśpić.
- przynajmniej nie płonie jak misie koala w Australii.
Bo to jest absurdalne i nic nie wnosi.
Kazik Staszewski lata temu piosenkę "nie mam nogi", niegdyś jedną z moich ulubionych:
I co z tego, że inni mają gorzej? Poza tym słowem "przynajmniej' można zbagatelizować każde cierpienie ludzkie. Każde.
Masz czarną ospę? Nie masz za co zapłacić czynszu? Umierasz na wścieklicę? Facet cię zostawił?
Przynajmniej żyjesz. Inni mają gorzej. Nie żyją. Ale.. tak naprawdę nie mają. Jeśli wierzysz w Boga, to są już w niebie, jeśli nie, to już nic nie mają. I tutaj jest granica naszego przynajmniej. Nie można bez końca przynajmować.
Jeśli mogę coś wam doradzić, to
ignorujcie takie "przynajmniej". A jeśli nie potraficie, warto się na nie wkurzyć.
Bo w gruncie rzeczy nikt przynajmujący nie sprawi, że będziecie się lepiej czuć. I, chociaż może mu się tak wydawać, rzadko radzi z pozycji mędrca.
PS
mam nadzieję, że nie brzmi to jak narzekanie, a jako wyraz złości. No.
PS
Notkę tę napisałam już jakiś czas temu, kiedy usłyszałam takie 'pocieszenie' od kilku osób w ciągu kilku dni. Kiedy odważyłaam się zwierzyć z mojego nowego problemiku zdrowotnego. Cóż, przynajmniej mogę się wkurwić i żyć dalej i mierzyć się z tym, co mam, a nie koncentrować się na tym, czego nie mam.
PS. 2
Przypomina się też rozmowa z moim kochanym psychiatrą (jeden z najmądrzejszych facetów, których poznałam w życiu - moge tak pisac, bo nie czyta Lewaczki raczej.
ja: ja wiem, że powinnam być wdzięczna...
on: wdzięczna? A niby za co?
Dodaj komentarz!