O omijaniu
O omijaniu, nie mijaniu. W kontekście zazdrości.
Nie wiem, czy już kiedyś o tym pisałam, jeśli tak, to przepraszam.
Ostatnio czasem przyznaję ludziom, że jestem zazdrośnicą. Rzecz w tym, że nie chodzi o konkrety. Nie zazdroszczę jednej osobie figury, innej auta, trzeciej, że jedzie w kolejną podróż tej wiosny. Raczej mam tak ogólniej. Patrzę na kogoś i myślę, ale fajnie, też bym chciała tak żyć. Jednocześnie nie zabrałabym nikomu jego figury czy wakacji i cieszę się, że mają to, co ja chciałabym mieć. Mówię "ojaaaa, czad, opowiedz potem o tym!" zamiast "jajebie, niech ci odwołają lot" to złożony temat.
Innym tematem jest to, że myślę o tym wszystkim w kategoriach straty, i to bardzo ograniczonej do tu i teraz. Co mam na myśli? No, na przykład teraz. Siedzę przed komputerem i piszę na lewaczkę, podczas gdy moi znajomi pojechali na krótki wyjazd do Niemiec (zazdro). A w ogóle, mogłabym przecież pisać reportaż na jakiś ważny temat. Podróżować po Izraelu (tam uporali się z Covidem). Jeść śniadanko w Dzień Dobry. Mogłabym być na jakimś ciekawym spotkaniu trwającym kilka kilometrów ode mnie. Mogłabym flirtować, zamiast pisać Arunowi "dzień dobry".
Myślę o tym, co tracę i obwiniam o tę stratę choroby. Myślę sobie, że gdybym miała więcej energii, to bym na pewno więcej zarabiała, podróżowała, czytała, to bym robiła to, albo to, albo tamto. Albo nie. Bo rzecz w tym, że nie wiem, co bym robiła, gdyby nie... Tylko że to sfera wyobraźni, a większy problem tkwi jeszcze gdzie indziej.
Gdybym była zdrowa, też by mnie omijało mnóstwo rzeczy. Z prostego powodu: mogę być wyłącznie tu, gdzie jestem i każdy z nas tak ma (na szczęście!). Każdego, zdrowego i chorego, dużego i małego, poetę i afatyka cały czas coś omija. Nie można równocześnie podróżować, odpoczywać w hamaku, kręcić filmu dokumentalnego, jeść schabowego i lodów. Coś zawsze wybieramy, inne rzeczy nas omijają, a lepiej - my je omijamy. Dużo wszystkiego na świecie.
Dlaczego o tym piszę?
Przede wszystkim oglądam mnóstwo zdjęć z mojego życia. A na nich podróże, twarze przyjaciół, imprezy, przyjemności, chwile dumy. Rzeczy, których teraz nie mam, albo są ograniczone (nie tylko u mnie, Covid przecież panuje). Po drugie słucham ostatnio podcastu minimalistów. Bardzo wyraźnie mówią oni, że wybrali swoją drogę, bo czują, że dodaje ona wartości ich życiu. Jednocześnie zdają sobie sprawę, że omija ich MNÓSTWO. Po prostu coś wybrali. I nie myślą w kategoriach straty nieskończonej ilości rzeczy i doświadczeń, a zyskania tego, co ważne.
Fajna filozofia, tłumaczy mi sporo. Tylko nie przekonuje, zazdrość to zazdrość i jestem pewna, że z chorobami czy bez, bym mocno zazdrościła tak czy inaczej. ;d Myślę, że to ze względu na fakt, że nie wierzę w stuprocentową sprawczość ludzi, w to, że jesteśmy architektami swojego losu. Uważam, że jesteśmy jedynie współarchitektami, na mnóstwo rzeczy po prostu nie mamy wpływu. Z drugiej strony staram się jednak uczyć się patrzenia na swoje życie. Jak na coś, co zyskuję, nie mnóstwo rzeczy, jakie tracę. No staram się te "nieładne", a może raczej "trudne" uczucia wywalić z głowy. Szkoda, że nie zaczęłam już dawno!
A tak w ogóle, to miewacie takie dobijające poczucie straty? Jak sobie z nim radzicie?
Dodaj komentarz!
Każdy ma doły i wzloty, a choroba nie odbiera tylko dodaje. Też miałam udar, nie zdiagnozowany odebrał mi 20 lat życia,gdy żyłam w półśnie (byłam źle leczona). Mam inne choroby więc czasami też mam dola, ale życie nie polega na rozpamiętywaniu czego mi brak,ale na cieszeniu się, że mam. Dlatego cieszę się,że żyję i staram się cieszyć tym co mi danei tobie to polecam, choroba to nie wyrok,no chyba,że takimi sami chcemy być.
Odpowiedz