O lekarstwach z Internetu, telewizji, chłopaka, szamana, babci, mamy...
Jak łatwo przesadzić z lekarstwami, suplementami, ziółkami, słuchaniem dobrych i tych gorszych rad?
Inaczej: komu i gdzie wierzyć? Nawet jeśli inni są na maksa przekonujący? Albo mają inne zdanie?
Święta pokazały mi, że jesteśmy bezradni. Jesteśmy bezradni wobec telewizji, gazet, blogów (dlatego na pierwszej stronie mojego bloga macie napisane "PRZECZYTAJ ZANIm PRZEJDZIESZ DALEJ"), przyjaciół, ekspertów. Jeden powie "coooo, nie suplementujesz witaminy B738? Nie pijesz harbatki z tego na ból głowy", "nie pijesz herbatki z czegoś innego na migrenę"? "lekarz zalecił mi lekarstwo, ale w tv widziałam typa, który mówi, żeby go nie brać i pić jakieś zioła, bo lekarstwa szkodzą! w związku z tym nie biorę tych lekarstw", "lekarz zwiększył ci dawkę tego, a przecież po tylu latach powinien zmniejszać!", "pij 4 szklanki tego i czegoś innego dziennie, wtedy będziesz zdrowa i za rok nie będziesz chorować na nic".
Szczerze mówiąc, czasem chce się od tego płakać. Czasem częściej, niż czasem. No, przynajmniej mi. Bywa, że czuję się jak eksperyment medyczny. A właściwie myślę, że większość z nas po prostu jest takim eksperymentem, oczywiście nieświadomie i przeprowadzanym w dobrej wierze. Tylko że jedynym ośrodkiem koordynującym to wszystko jestem ja. Jesteś Ty. I jasne, zazwyczaj te eksperymenty raczej nie zaszkodzą, a nawet pomogą, ale... Ale czy nie czujesz czasem, że tego jest po prostu dużo? Po prostu strasznie dużo? Już oszczędzę nam wszystkim streszczeń rozmów z babcią, powiem za to, że ostatnio radzono mi jakieś coś z octem na czczo (ohydne), jeśli nie, to coś innego (to jedna osoba), plus 4 szklanki koszmarnej mikstury domowej z szantażem CO NIE CHCESZ BYĆ ZDROWA I NIE CHCESZ DZIECI (to druga osoba), plus obowiązkowo herbata z czymś (to coś zależy od aktualnego samopoczucia, od trzeciej osoby). Dałam sobie wejść na głowę. Plus kto inny decyduje, o tym, jakie inne brać środki, bo...
I z jednej strony wiem, że to z dobrej wierze, z drugiej - że (raczej) nie zaszkodzi, z trzeciej, że hola, hola, o niczym innym nagle nie myślę, jak wypić tylko jedną szklankę tej kurkumy (z wieloma rzeczami) i jak okłamać narzeczonego, że wypiłam, a do tego nie czuć się jak świnia, że kłamię. A ja nawet nie miałam czasu na przemyślenie tego, poczytanie... Czy coś nie sprawi, że akurat będę miała 10 razy z dużo witaminy XYZ. No bo skąd mam wiedzieć?
Trochę to marudzące, ale ten ocet, szklanki czegośtam i suplementy naturalne suplementy od dietetyka przebrały miarkę. I co z tym zrobię? Nic w sumie. Spróbuję jakoś racjonalniej do wszystkiego podejść, np. tę kurkumę z innym niedobrym śmieciem pić tylko w czasie przeziębień, ale najbardziej szczerze mówiąc chciałabym mieć dobrego lekarza rodzinnego. Który ogarnie moje choroby od przeziębień przez padaczkę po ten lekki toczeń i depresję, posłucha zaleceń specjalistów innych i może spojrzy na mnie bardziej holistycznie. Po prostu. Byłabym w stanie wybłagać rodziców o hajs na coś takiego (tak, wiem że mam 32 lata i proszę rodziców o pieniążki na życie...), nawet zrezygnowałabym na kilka tygodni z psychoterapii. I żeby nie było - na swojej drodze spotkałam lekarzy, którzy mieliby zalążki na takich internistów. Czemu nimi nie zostali? Tego już nie zgadnę.
Tak, znowu marudzenie! Ale wiecie co? Akurat to marudzenie uważam za dość istotne. Chciałabym, żebyśmy spojrzeli do naszych apteczek i zastanowili się (albo zrobili badania, z tym to też wiecie, jak jest), czy ten BComplex jest nam potrzebny. Bo ja biorę już od stu lat, nikt mi nie powiedział, żeby przestać.
Paaaaaaaaaaaaa! ;)
Dodaj komentarz!