bede-miala-psa-czy-w-ogole-moge17731773
Pies to coś, czego mi brakowało od wyprowadzki od rodziców. No bo wiecie - przeszłam ze świata, w którym muzyką na dobranoc jest chrapanie mojej przyjaciółki, gdzie czuję się jak księżniczka na ziarnku grochu (bo mam tyle piachu w łóżku), gdzie codziennie czekałam, aż moja piesa położy się na plecach i podniesie łapę na "siema, głaszcz". Brakuje mi tego.
Potem zastanawiałam się, czy mogę i dam radę przygarnąć zwierzę i jakie. Pies, czy kot? Wokół akurat byli sami kociarze, więc byłam bliska popełnienia błędu (lubię koty, ale psy bardziej;p), ale brat mi powiedział "chyba cię pogięło. jesteś z rodziny psiarzy". I mama też oceniła, że jak będzie się trzeba zająć tym brzdącem, łatwiej mi będzie.
Miałam jednak obawy. Te oczywiste i mniej oczywiste:
- czy stać mnie na psa?
- czy dam radę wyprowadzać go na spacer minimum 3 razy dziennie?
- czy dam radę wyprowadzać go z migreną lub dużymi mdłościami?
- czy znam kogoś, kto by się nim zaopiekował, jak wyjadę gdzieś (w końcu regularnie jeżdżę do warszawy) lub, oby nie! pójdę do szpitala?
Odpowiedź na wszystkie pytania brzmi: tak.
- Stać mnie na psa. Zwłaszcza małego, bo mniej je i nawet przy drogiej karmie świetnej jakości jego regularne odżywianie nie będzie byt drogie. A reszta wydatków to rzeczy okresowe, nawet jeśli piesek choruje. Nawet w przypadku dużych zabiegów - staram się zawsze mieć trochę oszczędności (ubywa ich, ale nie jakoś bardzo. Mam sporo szczęścia). Poza tym karmą z wysokiej półki handlują moi rodzice, więc będę miała dobre ceny (polecam ich! i karmę! jakby co, piszcie, dam namiary;ppp na terenie szczecina dowóz za darmo!);p
- Dam radę go wyprowadzać. Teraz jestem bezrobotna, a pracować nie mogę na więcej niż pół etatu, bo nie daję rady. A nawet gdybym pracowała - lets face it. Ludzie pracują po 8 godzin i mają szczęśliwe zwierzęta.
- Nawet w sporym bólu. W końcu nawet z migreną bywa, że muszę się przewrócić na drugi bok czy przejść do auta. Będzie to bardzo bolesne, ale nie taki ból się znosiło, prawda?
- W razie czego mam rodziców, którzy zajmą się psem w razie czego. Kochają psy i w ogóle, blabla. Tata mówi, że jeśli ja biorę psa, to tak faktycznie oni będą mieć drugie zwierzę. Trochę oponował. Ale jakoś nie brałam jego zdania przesadnie pod uwagę. No bo historia moich rodziców jest jednocześnie historią podrzucania psów dziadkom. ;ppp A poza tym babcia i mama cieszą się na przybycie nowego członka rodziny.
Mam jednak dość określone wymagania wobec mojego przyszłego przyjaciela.
- Musi być mały. Niestety, bo uwielbiam duże psy. Tylko że problemy zdrowotne jakoś mi to uniemożliwiają. Bo co, jeśli będę miała słabszy dzień, jeśli chodzi o równowagę? Albo ostry ból głowy? Nie będę w stanie utrzymać dużego, energicznego przyjaciela.
- Musi być młody. Moja Olimpia (ze zdjęć we wpisie) jest kochana dla ludzi, ale jeśli chodzi o inne psy, trzyma ostrożny dystans. A moje dwa skarby będą spędzać ze sobą sporo czasu. Szczenię będzie jej łatwiej pokochać. Młody wiek psa zaoszczędzi nam kłopotu i stresiku. Nam, czyli ludziom i psom.
Niby łatwe:) ale nie obeszło się bez przebojów.
Najpierw chciałam kupić hodowlanego boston terriera. Okazało się że kosztują ponad moje możliwości finansowe. Smuteczek. Zainteresowaliśmy się więc psami ze schroniska. Z nieocenioną pomocą mojego brata (ja nie jeżdżę samochodem - udary + padaczka są zbyt dużym ryzykiem) pojechaliśmy pod Szczecin do schroniska i... Był! Szczenię, śliczne jak marzenie, jeszcze nieoderwane od matczynej piersi, miało wyrosnąć na niewielką kreaturę. Nigdy nie ma się gwarancji, ale można określić prawdopodobną wielkość kundelka. I mój miał być mały.
Tylko że z tygodnia na tydzień przesuwano nam datę odbioru.
W końcu dostaliśmy telefon i pojechaliśmy a tak smutek, szok i niedowierzanie. Okazało się, że moja mała kuleczka będzie miała z 20 kg. Za dużo dla mnie. Na początku patrzyłam bezradnie na rodziców, bo co robić! Zastanawiałam się, czy może jednak... W mieszkaniu, w którym mieszkam, żyło 5 osób i dwa psy. Mama wspomina, że zamiast legowisk miały swoje fotele. Czy dla rodziców starczało miejsca? Nie sądzę;)) Ale jednak zdrowy rozsądek wygrał i nie będę miała owczarkowatego przyjaciela. Oczywiście się spłakłam. A wtedy do akcji do akcji przystąpili mama i tatuś. Obdzwonili znajomych hodowców małych ras, zadzwonili do weterynarza (bo podobno u wetów wiszą czasem ogłoszenia typu "oddam w dobre ręce"). I znaleźli! Jamniczek! 6-tygodniowy, więc jeszcze 2 tygodnie do odbioru. Szukam imienia;) Jakieś propozycje?;p
Powiem wam jeszcze, że potrzebuje tego psa nie tylko ze względu na to, że chcę mieć zwierzaka. Czuję też, że to będzie zdrowa decyzja. Nie na darmo psy bywają terapeutami. Mam wrażenie, że moja nowa przyjaciółka doda mi to energii. Bo zzmusi do działania. Zmusi też do wychodzenia z chaty kilka razy dziennie. Ponieważ będę miała jamnika, będzie trochę ruchu. Nie należą one do typowych kanapowców;) Ostatnio sporo pracuję przed kompem i jestem koszmarnie zmęczona, a wolałabym iść na powietrze i potem leżeć na kanapie z moim ulubieńcem.
Dodaj komentarz!
Ja miałam jamniczka jak byłam mała, cudowny pies, nazywał się Bajbus:) to tyle z propozycji imion mój obecny dzikus schroniskowy to Franek miał być Andrzej ale ze względu na przyjaciela rodziców ma tak na drugie ;) uważaj, mój uwielbiał się tarzać we wszystkim, raz przy stawie wytarzał się w jakiś wnetrznościach ryb po patroszeniu, smród pamiętam do dzisiaj a minęło ponad 20 lat
Odpowiedz
No, mojej tak śmierdzi z mordki:D Ach te nadziąślaki... Myślałam, że wytrzymam u niej każdy smród. Okazało się, że niekoniecznie:)