Koronawirusowe przemyślenia
Nawet nie chcę sprawdzać, kiedy ostatnio do Was pisałam. Wybaczcie mi tę przerwę. Już tłumaczę, co mnie pochłonęło tak, żeby zaniedbać mój ulubiony dom...
Co z Covid-19 i koronawiusem?
Cóż. Mam koszmarnie mieszane uczucia. Generalnie uważam, że władze się u nas fajnie sprawdziły na początku, później wszystko zostało skopane. Ale nie wchodźmy bardziej w politykę.
Siedzę w izolacji od połowy maja. Już długo u rodziców, wcześniej u mnie w domu. U rodziców - bo Tara;) Współlokator pracuje z domu, po ziemi plączą się kable, a kable to jedno z ulubionych dań Tarki.
Jestem wkurzona też na świat. A jeśli nie świat, to ludzi, którzy zachowują się... niesolidarnie. Po przejściu pierwszej paniki zaczęliśmy grillować w coraz większym gronie, maseczki przeważnie służą jako ochraniacze na brody (te dwa wyjazdy autem do miasta wystarczyły, żebym zobaczyła, jak jest...). Maseczki przestały być dla mnie kontrowersyjnym tematem odkąd mamy naprawdę dużo zachorowań na dobę. Wierzę WHO, że nie chronią przed zachorowaniem, wierzę też, że chronią przed dalszym rozsiewaniem zarazy.
Powinniśmy je nosić z szacunku do słabszych, ale też osób w sklepach, na przystankach... I nie rozumiem, dlaczego się to bagatelizuje.
Mam przyjaciela, który boryka się z problemem z aparatem nazębnym (nie w Polsce). Od jakiegoś czasu żyje w wielkim bólu, bo nikt w promieniu 150 km nie umie mu pomóc (ortodonci nie pracują). Przez szacunek dla niego i dla innych powinniśmy się starać o ograniczenie zachorowań. Spotykać się wyłącznie z tymi, z którymi trzeba, ewentualnie z tymi, o których wiemy, że dokładają naprawdę wielkich starań, żeby uniknąć koronowirusa.
Wiem, że ludzie wracają do pracy. Ale i tam można zadbać o swoje bezpieczeństwo (przy pomocy pracodawcy, oczywiście).
Po prostu czuję się wściekła na świat. Nie dlatego, że mamy pandemię. Nowe choroby powstają co chwilę (polecam film dokumentalny Pandemia na Netflixie). Jestem po prostu zła na to, że przedkładamy swój komfort nad zdrowie swojej społeczności.
Ja wiem, że wielu z nas wariuje z samotności.
Wiem, że jest w nas wiele strachu i żalu, ale wiem też, że pójście na imprezę nie jest jedynym sposobem na spuszczenie napięcia z głowy.
Wiem, że jest nam trudno.
Wiem, że złość jest piękności szkodzi. I mimo wszystko nie mogę się jej pozbyć.
Wiem też, że jeśli nie będziemy uważać, pozostaniemy przestraszeni i samotni o wiele dłużej, niż musimy.
A co u mnie? Przede wszystkim... Pracuję. Zakładam firmę! Tzn. inaczej - jeśli uda się wszystko zorganizować, założę firmę. I to będę wspólniczką (;
Będziemy robić bardzo potrzebną rzecz - ozonować. A ozonowanie (dla niewtajemniczonych) to taka forma skutecznej dezynfekcji. Ponieważ organizujemy wszystko od początku, od nauczenia się wszystkich procedur, przez zakupy, po marketing i pozyskiwanie klientów. I to jeszcze na odległość!. Jeśli macie kogoś w okolicach Leicester w Anglii (tak, wiem, że istnieje spore grono osób, które są przekonane, że pandemia nie istnieje. Ja do nich nie należę i uważam, że jest realnym problemem, w szczególności dla osób tak obciążonych, jak my, udarowcy...) to się polecamy ;) i damy naprawdę dobre ceny, dla lewaczkowców wszystko!
Ale to jedno. Jednocześnie pomagam koleżance przy tym SoulTree, o którym już wspominałam ;)
A poza tym minimum raz dziennie ćwiczę godzinę jogę.
A poza tym - wychodzę z psem na spacerki!
A przez to... Muszę mnóstwo spać! Nie starcza mi już jedna drzemka dziennie, robię minimum dwie, a i tak padam na pyszczek i czekam, aż przyciągniemy pierwszych klientów do Good Earth (sama zrobiłam stronę! W nietrudnym edytorze, ale zrobiłam. Przypomina mi to moje największe podjaranie swego czasu... Czyli to: czego nauczyłam się po udarze?
Piszę o tym w wesołym tonie, ale szczerze mówiąc, jest bardzo ciężko.
Robię ponad siły i zaczyna to się na mnie odbijać negatywnie. Zaczęłam miewać mdłości ze zmęczenia... Mój wspólnik mówi "zdrowie jest najważniejsze, odpocznij", ale ja nie umiem. Po prostu nie umiem, bo czuję się winna, że zostawiam go samego z pilnościami. A przecież sama pisałam, że odpoczynek po udarze jest superważny. Dalej tak uważam, chociaż minęło już 5 lat. I zastanawiam się jak to jest, że w biurze wysiedzę max 4 godziny, w domu 8-9. Te 8-9 jest poprzeplatane leżeniem lub snem. Generalnie odpoczynkiem. A i tak miewam mdłości, pokonuję ból głowy, który łapie mnie w nieznanych mi dotąd porach i przechodzi. Zaskakuję sama siebie.
Dodaj komentarz!