Jak wpływa na mnie stres? Od udaru jest inaczej...
Ok, ok, pamiętam, co Wam mówiłam. Od udaru jestem dużo spokojniejsza i mniej zestresowana.
Jak sobie przypomnę ostatnie miejsce pracy przed udarem i płakanie z bezsilności i stresu, myślę, że nic w moim życiu (nawt komisja ZUS) tego nie przebije. To prawda, na co dzień jest dużo zdrowiej pod tym względem. Mniej się przejmuję pierdołami też, jak stres się włącza, to szybko się wyłącza, ale
kiedy mam przed sobą coś naprawdę stresującego (jak komisja ZUS albo przyszły tydzień), to z moim organizmem dzieją się koszmarne rzeczy.
Od razu mam mdłości, bóle głowy, nie mogę się skupić, dopada mnie to neurologiczne zmęczenie i czuję się jak naprawdę najchorszy człowiek na ziemi.
Naj naj naj chorszy. Wówczas mogę tylko gapić się w ekran komputera, najlepiej z włączonym serialikiem, z którego potem i tak niczego nie pamiętam. Albo mogę spać. Albo pojękiwać - ale to robię tylko w domu:) Nie jęczę przy nikim innym, niż moi naprawdę najbliżsi ludzie.
Oprócz tego śnią mi się okropnie realistyczne sny, które są supermocno stresujące. Czasem nawet są tak stresujące, że jestem pewna ich prawdziwości. To jest niebezpieczne:) i strasznie frustrujące.
Dodajcie do tego zwiększoną płaczliwość i zobaczycie pełen pejzaż psychofizyczny. Tadam!
Podobnie reaguję na przemęczenie, tylko że stres je powoduje. W jednej sekundzie. Trochę kręcenie się w kółko;)
Jeśli jesteście ciekawi, co obecnie stresuje mnie najbardziej na świecie, to służę szybką listą:
- komisje (zus i inne takie od niepełnosprawności;p) i duże wydarzenia, które są jednorazowe. Nie wszystkie jednak
- telefonowanie do ludzi, których nie znam. Zawsze bardzo się przygotowuję do rozmowy, mam przed sobą np. karteczki, ale niemal zawsze jestem tak zestresowana że mamroczę i nie daję sobie rady. Wizja nadchodzącego obowiązku telefonicznego w którym nie może mi ktoś pomóc, jest niesamowicie stresująca. Spycham ten telefon na najbardziej późny termon, a potem się nie wyrabiam z różnymi rzeczami. No i dłużej się stresuję. Gdzie tu logika?
- Poznawanie więcej niż jednej osoby na raz. Na przykład poszłam na otwarty trening capoiery gdzie nikogo nie znałam i, choć wszyscy byli uśmiechnięci i chyba otwarci, tak strasznie się bałam, że uciekłam ze łzami w oczach. Jestem super. Podobnie jest na imprezach. Jak jest na niej ktoś, kogo znam, przyklejam się do niego. Ma swój cień! Robię wszystko, żeby nie znaleźć się sytuacji, w której rozmawiam z kilkoma osobami na raz. Randki z internetu idą lepiej, bo najpierw można pogadać, znam oczekiwania i łatwiej odczytuję sytuację. Niedużo stresu:)
- Ważne obowiązki, kiedy nie mam pewności, że będę miała czas przed nimi odpocząć. Boję się i stresuję, że nawalę. Czyli tak: ugotowanie obiadu - luzik. jak będę się źle czuła, ktoś mnie nakarmi, albo zjem jakiegoś śmiecia, albo nie zjem. Jak mam zmianę w Jadłodzielni po wizycie u lekarza, to już się niepokoję. Bo sama znajomość swojego organizmu i jego nieprzewidywalności powoduje u mnie lekki stresik.
- Bezczynność, a nawet lenistwo. Mam takie poczucie winy, że wywołuje u mnie okropne reakcje stresowe. To jest chyba zmiana. Dlatego staram się jak najmniej leniuchować;)
Dodaj komentarz!