Udar mózgu to zwykle coś, co ogranicza. To powoduje we mnie ogromne poczucie winy.
Popatrzcie. Żyjecie sobie swoim życiem, tu praca (szkoła, emeryturka), tu rozrywka, tam znajomi, gdzie indziej jakiś obowiązek i nagle udar.
Do pracy nie możesz wrócić, dziecko ciężko przewinąć jedną ręką, znajomym ciągle trzeba mówić nienienie mogę, nienienie czuję się na siłach... A tu nie można robić czegoś, co wcześniej było oczywistą oczywistością. I przepraszanie za to, czego nie można, wydaje się logiczną konsekwencją.
Chociaż mogę coraz więcej, wciąż nie wszystko. I, szkoda że tak późno, uczę się, że nie za wszystko muszę przepraszać.
Słowem: p
ostanawiam mniej przepraszać. Bo póki co jestem osobą, która czuje się winna nawet wtedy, kiedy ktoś inny nawala. A jeśli już będę mówić "przepraszam", to raz, a nie do czasu gdy myślę, że wytłumaczyłam się tak bardzo, że na pewno ktoś mnie zrozumiał i przyjął moje "przepraszam". I będę wcześniej myśleć, czy naprawdę powinnam.
Bo jak przepraszam to trochę znaczy, że mam kontrolę nad tym, co mogę, a czego nie mogę. Słowo "przepraszam" często implikuje intencjonalność. A tu często nie ma wielkiego wyboru...
Pierwszy z brzegu przykład. Robienie obiadu.
Gdybym go nie ugotowała w dzień leniwy, przepraszałabym mamę bez końca pewnie, ale gdy się źle czuję i nie gotuję obiadu, jak wczoraj, to nie powinnam przepraszać zbyt wiele, bo mdłości i bóle głowy nie zależą ode mnie. Jedno wytłumaczenie powinno wystarczyć.
Ale to mamusia, mamusia mieszka ze mną i rozumie więcej. A i wkurza się, jeśli za dużo przepraszam za takie rzeczy.
Ale ostatnio po raz pierwszy od niepamiętnych czasów przekroczyłam deadline.
Z dwóch powodów.
- Byłam w szpitalu, kiedy dostałam maila z instrukcją co, gdzie i jak,
- W mailu nie zauważyłam terminu realizacji zadania. Po prostu. Staram się czytać wszystko uważnie, ale prawda jest taka, że informacje wciąż mi umykają bardziej, niż kiedyś.
Oczywiście napisałam mail przeprosinami. Był sążnisty. Naprawdę długaśny. Słowo "przepraszam" zawarte tam było z milion razy, a potem pomyślałam: no kurde, bez przesady.
Termin realizacji był tygodniowy, czyli niedługi. Byłam w szpitalu i to w przeważającej części "na płasko" - w sensie leżałam i nie mogłam za bardzo się ruszać, nawet po laptopa. Takie życie. I źle się czułam. I to nie była wymówka. Złe samopoczucie jest w moim przypadku problemem częstym i nie wydumanym.
Więc mail został skrócony. Napisałam, że byłam w szpitalu i nie byłam w stanie odpisać. Ja wiem, że to prawda, nie wiem, czy oni uwierzyli. Mam nadzieję, że tak.
Mam nadzieję, że coraz częściej zwykłe "nie mogę" czy "nie chcę" wystarczy.
Mam nadzieję również, że zaprzestanie kajania się w każdej sytuacji, w której nie mogę iść na miasto, czegoś zrobić, wypić szampana, kiedy coś odwołuję, zawodzę czyjeś oczekiwania, sprawi, że będę czuła się mniej winna. Postanowienie zrobione. Moja psycholog byłaby pewnie dumna. Kiedyś może o to zapytam;) Na razie mam nadzieję, że postanowienie przyniesie pozytywne skutki:)
Dodaj komentarz!