O porównywaniu problemów - znowu filozuję, przepraszam za to!
Bardzo często słyszę ostatnio tekst "w porównaniu do Twoich problemów, te nie są problemy", albo "w porównaniu do Twoich problemów z..., to moje są...".
Szczerze mówiąc, nie wiem, jak odpowiadać na takie stwierdzenia. Powoli przeformułowuję swój pogląd na problemy. Zawsze myślałam, że największymi problemami, są NASZE problemy. Bo bolą nas, a nie innych. Mawiałam, że bez znaczenia, czy jest to zerwanie dachu przez huragan, czy zerwanie z chłopakiem, nasz problem, to nasz problem. Może inna skala, ale i tak mało kto jest na tyle empatyczny, żeby bardziej odczuć problem tsunami, niż złamanego serduszka. Dalej tak twierdzę.
Ale widzę też, że niestety nie ma co walczyć z porównywaniem. Bo, niestety bądź stety, cała socjalizacja od maleńkości jednak nas wrzuca w system porównań. Porównujemy zabawki w przedszkolu. Porównujemy zarobki. Porównujemy trawę we własnym, i sąsiadowym ogródku. Ja się jakoś tego nie nauczyłam (na szczęście!), pewnie dlatego mnie to razi, może dlatego, że wiem, jak umiem się zadręczać pierdołami, kto to wie.
Wiem, że świata nie zmienię, ale mogę zmienić siebie. Ostatnio przemyślałam, jak mogę reagować na te porównawcze stwierdzenia. Pomyślałam sobie, i chyba tak mi zostanie w głowie, że "rozmiar problemu" nie ma aż takiego znaczenia, jak skuteczność radzenia sobie z nim.
Dam przykłady ze swojego udarowego życia;)
Ktoś opowiada mi o problemach w domu. I jej, i mi, doskwiera brak pieniędzy. Jej doskwiera trochę mocniej, bo sama dba o swoją rodzinę, o mnie dba rodzina. I tak obydwie radzimy sobie z tym problemem, nie popadając w przesadę... Tak jak umiemy. I idzie nam całkiem dobrze:) Nawet nie porównując nas (i ona, i ja nie możemy pracować), radzimy sobie obie z problemem dobrze. Ja wkładam w rozwiązanie problemu mniej wysiłku niż ona (mój sklepik przędzie kiepsko, jeśli w ogóle, ale zawsze mam rodziców:), ona mnóstwo, ale przyjmujemy to z pogodą. Dlatego skala problemu jest podobna dla mnie. Myślę o niej, jak i o sobie.
Co trzeci dzień mniej więcej czuję się tak źle, że nie mogę pracować. Mogę tylko leżeć i spać, ewentualnie patrzeć na serialiki. Dopóki nie wypocznę. I rozmawiam z kimś o tym i słyszę, że on też jest zmęczony. I, jeśli miałabym to porównać, niestety ja sobie radzę z problemem tak sobie, bo jedynym sposobem na to, jest powrót do łóżkaa, a on chodzi do pracy, bo daje radę bez bez wczesnopopołudniowej drzemki. KTO MA GORZEJ?:PPP żart(;
Nie łudzę się, że w najbliższym czasie, wyrugam problem. Chciałabym umieć po prostu przewidywać na podstawie moich planów, kiedy mnie będzie łapać ten koszmarek. Niestety zazwyczaj jestem w energetycznym tak sobie, energetyczne dołowanie jest czasem przewidziane, czasem nie. Dlatego nie bardzo mogę wrócić do pracy. A kolega chodzi do pracy, bo wie, że o ósmej będzie się czuł jak wymięta koszula, a potem po pracy, aż sobie nie odpocznie. Marudzi, więc może nie radzi sobie z problemem, ale zasadniczo nie wygląda na to, żeby to jakoś mocno wpływało na jego życie w negatywny sposób. Ja radzę sobie trochę gorzej. Ale jęczę tylko najbliższym czasem.
mamoooooooooooooooooo, dlaczego się tak źle czujęęęęęęęęęęęę:(
;) nasz problem jest podobny, ale cholera, jak trzeba już porównywać, to ja mam gorzej. Kropka. Sorki.
Szczerze mówiąc, cieszę się, że mój mózg nie jest zaprogramowany na automatyczne porównania, bo wtedy bym jęczała cały czas pewnie, a tak tylko, jak się źle czuję. Ta porównawcza teoria powstała z potrzeby reakcji na sytuacje. Poukładania sobie rzeczy, które wymagają układania na codzień.
Pisałam kiedyś o porównywaniu choróbsk:) I nieustannie zapraszam do ćwiczenia zrozumienia dla innych i empatii... Ja jestem empatyczna trochę za bardzo, ale lepiej tak, niż być suchym w środku;)
https://www.youtube.com/watch?v=QyCJMc-Essc
Dodaj komentarz!