Turystyka niepełnosprawnych. jest jak jest...
Jest lato, jest o podróżach. Jak ma nie być?;) Turystyka niepełnosprawnych jest tematem, o którym często myślę.
Ci z was, którzy znają mnie dłużej, wiedzą, że jeśli coś naprawdę kocham, jest to podróżowanie. Coś, a nie ktoś, bo są ludzie, których kocham ponad podróże. Serio! Ci, którzy mnie nie znają ? dowiedzą się teraz.
Jeszcze na pierwszej neurologii pytałam mamę, kiedy będę mogła podróżować. Kiedy powiedziała, że za pół roku, myślałam, że się zapłaczę. To było tylko i aż pół roku bez oderwania się od codzienności, od mojej, trochę dziwnie pojmowanej codzienności, która od przynajmniej kilku lat składała się też z wyczekiwania na podróż i jeżdżenia tam, gdzie mnie poniesie. A tu pół roku?;o Bolało mnie to strasznie i wiedziałam, że będę musiała jakoś to przezwyciężyć, na wózku lub bez. No nie widziałam żadnej możliwości, żeby nigdy nie odwiedzić Barcelony i nie zobaczyć Indii. Po prostu nie.
Okazałam się szczęściarą. Z rehabilitacji wychodziłam niepewnym krokiem, ale na własnych nogach. Wiedziałam więc, że jakoś to będzie:) Mama nie będzie zadowolona, ale w końcu wyruszę w drogę.
To ja. A inni...
Niestety, turystyka niepełnosprawnych istnieje w niewielkim zakresie. To znaczy okej ? nikt nie zabrania nam wyjeżdżać, ale osobom z
- ograniczeniami ruchowymi
- problemami kognitywnymi
- problemami, ale bez ludzi, którzy by pomogli
- a przy tym często z ograniczeniami finansowymi,
często nawet naprawdę trudno jest nawet pomyśleć, że może być inaczej.
Bo przede wszystkim, żeby umieć, trzeba się nauczyć. A żeby ktoś nauczył... Niestety nie ma szkół podróżowania dla niepełnosprawnych. Rzadko (bywa, ale rzadko) widuje się listy atrakcji turystycznych, które można odwiedzić bez wstawania z wózka.
Osoby po udarze mają pewnie poczwórnie trudniej... Nie chcę porównywać niepełnosprawności, ale kurcze. Jeśli czuje się pustkę w głowie i świat nagle zaczyna wirować, kiedy samemu nie chce się wychodzić nawet do sklepu, co tu mówić o podróży nad jezioro.
A chciałoby się, prawda? Każdy (oprócz mojego dziadka) chciałby od czasu do czasu wyskoczyć z domu dalej, niż do szpitala. Albo przychodni.
Część ludzi nie ma takiej możliwości, bo jest tzw. ?pacjentem leżącym? i nie wstaje nawet do toalety. Reszta, nawet przy dość zaawansowanej niepełnosprawności teoretycznie miałaby szansę.
Ale to jest bardzo ciężkie do zorganizowania. I, szczerze mówiąc, drogie. Bo podróżowanie jest kosztowne dla wszystkich. Dla osób z niepełnosprawnościami tylko bardziej.
Po udarze przecież często cały świat staje się nieznany, pierwsza wyprawa do kuchni jest ekspedycją badawczą, wyjście na dwór może przerażać jak skok ze spadochronem.
Pamiętam jakoś dobrze moment, w którym po raz pierwszy wyszłam na powietrze po kilku tygodniach ?wczasów" na neurologii, kiedy nie mogłam nawet zjechać na dół na wózku, żeby kupić coca-colę. Padało, to była taka smutna, styczniowa mżawka, a ja stałam na schodach tam, gdzie skończył się daszek, ignorowałam to, że rodzina mówiła ?nie stój w deszczu" i w rozpiętej kurtce cieszyłam się kroplami wody na twarzy i zapachem, najpewniej zasmogowanej, Warszawy. Nie stałam pewnie na nogach, ale wiedziałam, że potrzeba mi powietrza.
A sanatoria?
Nie są wprawdzie ofertą turystyczną, ale można je przecież potraktować jak urlop. To długa droga, trzeba się zakwalifikować, potem odczekać nawet 2 lata, ale w końcu się pojedzie.
Obecnie to jedyna szansa, jaką widzę dla neurologicznych pacjentów z umiarkowanym stopniem niepełnosprawności (nie chodzi mi tu o przyznany stopień, raczej sposób, w jakim funkcjonuje się w rzeczywistości), których rodzina nie chce lub nie może wziąć na wczasy.
Mnie się udało, mogę jeździć. Od udaru mózgu odwiedziłam dobrych kilka miejsc. Do Barcelony pojechałam sama.
Cieszę się, że wielu młodych udarowców wychodzi z choroby na tyle dobrze, że wracają również do aktywności podróżniczej.
Fascynuje mnie historia gościa po udarze, który pojechał na Haiti.
Lubię gościa, który pisze blog niepelnosprawnyturysta.pl
Chciałabym, żebyśmy nie byli wyjątkami, żebyśmy kiedyś przestali być wyjątkami.
PS
tekst ten zainspirowały artykuły
http://www.rp.pl/Biura-podrozy/307209973-Brakuje-wyjazdow-dla-niepelnosprawnych.html
i inny o tym, że brytyjscy niepełnosprawni też mają problemy z podróżowaniem.
Dodaj komentarz!
Witaj Kasiu! Dawno nic nie pisałam, ale zaglądam często. Wszystko co napisałaś to prawda. Szczegôlnie z tą krótką chleba i sałatką... Dziękuję za ten tekst. Po prostu się tak z samego rana poryczałam. Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę dalszego samozaparcia i wytrwałości. Trzymaj się ciepło
Odpowiedz
Czyli po raz kolejny okazuje się, że całkiem nieźle nam poszło? Bo możemy nawet same. Choć ja na razie nie wyobrażam sobie wyjazdu za granicę bez silnej i wspierające dłoni męża. Sanatorium to też doświadczenie bo oswajanie nowego, nowe znajomości. Ale tam masz prawo być mniej sprawny. A tak normalnie? Strome schody, śliskie kafelki, piasek na plaży...to wszystko nagle okazuje się mega wyzwaniem. Tu gdzie teraz jestem obserwuje chłopaka na wózku. Ma wokół bliskich, pomagają mu ale sam też stara się bardzo. Jest co prawda dużo dużo młodszy ale podziwiam jego determinację. Często dopada mnie tylko myśl czy jeszcze kiedyś będzie jak dawniej? Czy zaplanuję urlop w moim ukochanym Paryżu wiedząc, że tam się głównie chodzi?
Odpowiedz