Galeria twarzy (14 i 15): jacy wspaniali lekarze!
Oczywiście jeśli mamy znajomości wśród lekarzy lub lubianych pielęgniarek, dostaniemy się do większości lekarzy i to dość szybko. Ale wiecie co? Ostatnio jestem raz po raz zaskakiwana pozytywnie. Mamy środę, a już mam dwie historie, lekarskie, którymi chcę się podzielić.
Przyznaję, leczę się i publicznie, i prywatnie. Prywatnie, kiedy do jakiegoś superdobrego specjalisty można tylko tak, albo, jak w przypadku reumatolog, kolejki na pierwszą wizytę są dwuletnie.
Ale zacznę od wizyty publicznej.
Moja reumatolog (wizyta prywatna) skierowała mnie do neurologa, który zajmuje się też toczniowymi sprawami. Dała numer telefonu, kazała się skontaktować itp. Byłam pewna, że będzie trzeba płacić i już płakałam za swoją darmową, NZ-ową neurolożką. Aż tu nagle... Mama dzwoni, pan dr zaprasza nas byle szybko: na dyżur sobotni. Rozmawiamy i daje nam karteczkę, którą należy dać w rejestracji jego przychodni i przyjmie nas.
Idziemy do przychodni, rejestrujemy się i pani receprjonistka wzdycha z uśmiechem: o jezu, znowu wyjdzie o północy.
W przychodni toalety jak w pociągu, ale trochę gorzej: światlo się nie świeci. Kolejka do pana doktora jak po mięso przed osiemdziesiątym dziewiątym, ale to dlatego że:
- uważa chyba, że pacjenci nie powinni się leczyć prywatnie,
- poświęca pacjetnom tyle czasu, ile potrzebują. Tylko wychodzi z pracy w nocy. Jak usłyszał, że jestem ostatnia, to powiedział rozbrajające słowa: "to najlepsza wiadomość dzisiejszego dnia".
I powiedział, że w piątek zrobią mi badania w szpitalu. Jak go nie kochać?
I teraz wizyta prywatna.
Udało mi się dostać przez przypadek. Zadzwoniliśmy do poradni w której przyjmuje, i pani powiedziała, żeby dzwonić dzień przed wizytą, może ktoś odwoła. I... Odwołał:)
Dane było mi poznać pana profesora. Fajny facet. Od razu powiedział, że to nie jego działka, że specjaliści w jego działce się dzielą i źle trafiliśmy. Ale nie było straty wielkiej (tylko finansowa. Ale czy to strata?), bo skontaktował się ze specjalistą, który ładnie zdiagnozuje mojego tętniaka. Boję się trochę tego specjalisty, bo mam wrażenie, że wszyscy wymawiają jego nazwisko jak imię Boga.
Rzecz w tym, żę nie musiał. Naprawdę nie musiał. Mógł powiedzieć: proszę się zapisać na wizytę u tego i tego i olać.
I jak tu się nie uśmiechnąć?
No powiedzcie jak?
Zazwyczaj pod wpisami chwalącymi naszą służbę zdrowia mam wiele komentarzy, że nie jest dobrze, nic się nie zmienia, i przyznaję: mamy mnóstwo do zrobinia. W niektórych obszarach jest wręcz tragicznie, ale co tam - są rzeczy, których nie umiem nie docenić. Np. to, że naprawdę 90% lekarzy, do których trafiam, jest naprawdę życzliwa i kompetenta. Np. to, że w wielu obszarach w których są pskudne kolejki, nie dotyczy to wszystkich przychodni. Np. szukanie kogoś na pierwszą wizytę do psychiatry. Poradnia 1: niemal rok, poradnia 2: miesiąc: poradnia 3: pół roku (dokładnie nie pamiętam), poradnia 4: miesiąc. To wszystko publicznie i w dużym mieście, ale jeździłabym dalej.
Nie wszędzie kibelki są tak bardzo złe jak w przychodni, w której byłam ostatnio;)
Jak zaznaczę, że te dwie wizyty nie odbywały się przez znajomości (co pomaga), tylko dzięki życzliwości lekarzy, którzy dbają o swoich pajentów, to chyba łatwiej uwierzyć w to, że jestem zadowolona z tego wszystkiego, no nie?:)
PS
oczywiście zapraszam do reszty mojej galerii twarzy;)
Dodaj komentarz!