emocjonalnie trudny styczeń. brawo, panie losie!
=Bardzo emocjonalny dla mnie jest ten styczeń.
po pierwsze: toczeń. Sygnalizowalam jakoś, że mamy tu duże zmiany. Tak na 90%. Te 10% w moim przypadku to jak być lub nie być. Bo przypuszczenia są gorsze niż byly do tej pory. Mój nowy neurolog (polecam!) zajmuje się też reumatologią. Jest cudowny, ma piękny, szeroki uśmiech, i, przede wszystkim, dał mi nadzieję na wytłumaczenie WSZYSTKIEGO jedną chorobą.
Toczniem. Ale jego neurologiczną postacią. Od czego można mieć chorobę lokomocyjną, być przemęczonym, labilnym i osłabionym, mieć depresję, bezs czerwone wino i tak się pije w temperaturze pokojowej:p bezenność... to jak trafienie dziesiątki na tarczy (strzelam 3 razy w tygodniu, nie jest łatwo, uwierzcie), jednej rzeczy, która za jednym zamachem tłumaczy wszystko.
WSZYSTKO.
na początku ucieszyłam się słysząc to. Radość trwała jeden dzień. Potem uświadomiłam sobie, że (cholera!) to jest postać choroby, która niestety miesza mi w centralnym układzie nerwowym. atakuje na przykład mój mózg. a wiecie, nie jest tak, że mam go w superdobrej formie. Już jest dość mocno pognębiony. To nie jest tak, że mam co oddawać.
gdybym mogła wybierać, zostawiłabym sobie tego tocznia skórnego, oddalabym tego, co atakuje mózg. Wolę mieć mało włosów, niż tracić komórki mózgowe. wolę wyglądać jak ofiara nieudanej operacji plastycznej, niż mieć depresję.
Ale nie mam wyboru.
diagnoza jest diagnozą. Ale jej potwierdzanie trwa. Miałam mieć potwierdzenie we wtorek, ustalić termin szpitala, punkcji, wizyt, wyjazdu, a szpital pochorowal się na grypę i mój mózg nie został opisany.
Czekałam tego wtorku jak zbawienia. miałam nadzieję, że będę mogła trochę odpocząć od niepewności i będę mogła kupić bilet do braciszka (fajny chłopak, brzuch jak sześciopak!) i dowiedzieć się, czy dobre lekarstwa biorę.
Miałam nadzieję, że trochę stresu ze mnie spłynie i będę mogła w końcu rozluźnić kark. Niestety, wiemy że nadzieja rodzi głupków. Mogłam się do niej już przyzwyczaić, ale to prawie jak gdyby się poddać.
Po drugie: łapa (i stopa analogicznie)
Moja lewaczka nie zachowuje się ostatnio zbyt ładnie. Ćwiczę ją niemal codziennie, a i tak nie robi się sprawniejsza. Byłoby całkiem spoko, gdyby ruchy precyzyjne polepszyły się trochę. Raz, bo jak są słabsze, to jest tak sobie. A dwa: bo podobno lepiej byłoby, gdybym wkładała śrut lewą ręką. Trener, jakby od czasu do czasu zapominał, co kilka tygodni, czy nie mogę wkładać śrutu lewą łapą. próbowałam. Ale to mnie stresuje (zle, bo koncentracja i spokój to połowa sukcesu w strzelaniu) i nie wyrabiam się z oddaniem strzału. Ręka boli tylko trochę, to nic w porównaniu do innych rzeczy. ale cały czas pamiętam o tej sztywniarze.
Zastanawiam się, kiedy, jeśli w ogóle, będę mogła przestać.
Po trzecie: plany, plany, plany i odrobina presji
Mówiłam, że nie planuję. A przynajmniej wtedy, kiedy nie muszę. A jednak, pod presją, zaplanowałam. I sprawa się rypła. Presji nie czuję jakoś mniejszej, staram się jak najlepiej, jak najszybciej, ale kiedy ktoś mnie pyta co planuję, ze smutkiem i przeciągłym "eee" wzruszam ramionami. Nic nie wiem. Nawet nie wiem, czego chcę. Tzn. wiem o rzeczach nieplanowalnych, które przyjdą albo nie przyjdą. Z przyziemności jest jeden wielki chaos.
i tu punkt 4: jestem emocjonalnym straceńcem ostatnio. Czuję masę trudnych emocji o których wolałabym nie pisać, są bardziej osobiste i niezwiązane z chorowaniem, ale i tak prawie wszystkie z nich przykrywa strach.Zaczęłam wpis od tego, że trudny emocjonalnie jest dla mnie ten styczeń. Poradzę sobie, zawsze sobie radzę, czasem z pomocą, czasem bez.
wiem, że jest chaotycznie, bo tę notkę napisałam w autobusach, poczekalniach i w innych tego typu miejscach. Na telefonie. Ale chyba oddaj to, że jest dość trudno.
I tak nie narzekam. Mówię tylko, że jest trudno i rzeczywistość mnie nie oszczędza. Moje próby jej ogarnięcia są odrobinę desperackie;) ale na chwilkę, jeden wieczór, kilka godzin, dają mi chwilę zapomnienia. I nie, nie chodzi o alkohol ani narrrrrrrkotyki. (;
jutro czeka mnie trochę przyjemności, odświeżenia kontaktów z dawno niewidzianymi znajomymi, trochę się coś naprostuje na pewno(:
Dodaj komentarz!
Serdecznie Ci współczuję. Niewiedza, niepewność, mnie osobiście to zawsze dobija.. Tysiące myśli, ale, a może, a gdyby.. Nie da się tego do końca porównać ale kiedy odchodził ode mnie po 20 latach mój mąż miałam wrażenie, że stoję przed czarną dziurą i wypatruję w niej jakiegoś światełka.. Bałam się tego co nieprzewidziane, nienazwane... Z resztą chyba już tak mam, że właśnie niewiedza paraliżuje mnie strachem... Wiem, że wybory i opcje masz kiepskie ale trzymam kciuki za ich rozstrzygnięcie bo może coś to da. Co do stycznia-on chyba ogólnie depresyjny jakiś, po wymuszonej niejako grudniowe erupcji szczęścia świątecznego stajemy w obliczu kolejnego roku naszego życia. Niepewni. U mnie depresja zagania mnie pod kołdrę o różnych porach, przespałabym do wiosny najchętniej. Sen choć na chwilę odrywa od myśli tłukących się pod czaszką. Chyba się uzależniam...
Odpowiedz